SZKOLNY PROJEKT MISYJNY – LIBERIA 2014

2014-07-13 11:59:53
ZWIEDZANIE I AFRYKANSKIE WESELE

Pomimo niekorzystnych warunków pogodowych (nieustannych, ale przelotnyuch opadów deszczu) większość z nas może, a nawet chce obserwować stolicę z „paki”. Pierwszym przystankiem wycieczki jest National Museum of Lieberia. Budynek nie należy do najbezpieczniejszych; zawalający się dach i dziury w podłogach wzbudzają w nas niepokój. Jednak wejście do muzeum kosztuje 5 dolarów amerykańskich. Wielu z nas płaci dolarami liberyjskich kwotę 450 LD. W muzeum znajduje się zdecydowana większość eksponatów ukazujących historię ludów zamieszkujących tereny dzisiejszej Liberii. Zanim pojawili się pierwsi osadnicy z Ameryki, a było to w roku 1822, tutejsza ludność komunikowała się za pomocą ogromnych bębnów. Cały parter muzeum przepełniony jest różnymi maskami. Każda maska jest inna i ma inne zastosowanie. Najważniejszym zastosowaniem maski jest rozpoznanie pochodzenia człowieka, ponieważ jest ona specyficzna w różnych regionach kraju i można dzięki niej przypisać człowieka do danego terenu. Przy tej okazji dowiadujemy się, że Liberia jest podzielona na 16 hrabstw.  Podziwiamy także zdjęcia pokazujące stolicę zrobione przed wybuchem I wojny domowej w roku 1989 i porównujemy je z dzisiejszą Monrovią. Zdjęcia zostały wykonane przez amerykańskich przybyszów oraz obywateli Szwajcarii i Japonii. Przewodnik po muzeum  jest  bardzo miły mężczyzna w średnim wieku. Mówi powoli i stara się nie używać tutejszego Liberian English. Okazuje się, że był w Polsce, a dokładnie w Krakowie oraz zna kilku polskich piłkarzy między innymi Roberta Lewandowskiego oraz pochodzącego z Polski Lukasa Podolskiego. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia przed budynkiem muzeum udajemy się do MasonicTempel. Jesteśmy zdziwieni ukształtowaniem terenu, po którym jedziemy. Spodziewaliśmy się nisko usytuowanego wybrzeża, a napotykamy wysokie wzniesienia. Nasz przeciążony pick-up ledwo co wtacza się na wzniesienia. Na jednej z nachylonych pod dużym kątem ulic odbywa się nietypowy wyścig. Siedmiu niepełnosprawnych mężczyzn ściga się na swoich wóżkach inwalidzkich. Włączają się przy tym w normlany ruch korzystając z równej asfaltkowej nawierzchni. Są to zapewne ofiary zakończonej 11 lat temu wojny domowej. Dom masoński jest jednym z największych i najprężniej działających na świecie. Jego położenie naprzeciw Ambasady Amerykańskiej wywołuje u nas uśmiech. Na drzwiach wejściowych widzimy plakat ostrzegający ludzi przed zarażeniem się wirusem e-boli. Niestety nie możemy wejść do środka. Nieopodal budynku na wysokim wzniesieniu znajduje się działko przeciwlotnicze. Pytamy się dwóch siedzących przy obiekcie ludzi czy działko było używane w czasach przejęcia władzy, czy w czasie wojny domowej? Nie otrzymujemy odpowiedzi i idziemy z powrotem do samochodu. Kolejnym punktem podróży jest „Most Pokoju”. Jednak zanim się tam dostaniemy musimy przedostać się przez przeludniony bazar. Śmieci na ulicach, po których chodzą zainteresowani kupnem między innymi bielizny z taczki klienci produkują nieprzyjemny zapach. Przejeżdżamy przez most i podziwiamy pięky widok półwysupu West Point, na który w roku 1822 za przyczyną Amerykańskiego Towarzystwa Kolonizacyjnego przybyli pierwsi wolni niewolonicy.  . Wstęp do tego  miejsca jest jednak zdecydowanie zbyt drogi. Pilnujący go mężczyzna rząda od nas 50 dolarów amerykańskich. Jedziemy więc w stronę katedry. Podczas jazdy możemy przekonać się jak bardzo Monrovia jest miastem kontrastów. Najlepszym tego przykładem jest National Central Bank of Liberia. To oszklony, piękny niezbyt wysoki wieżowiec górujący nad resztą miasta. Kiedy jednak przechodzimy przez ulicę widzimy stara siedzibę banku. To szara, wręcz brudna i opustoszała ruina.  Mijamy zatłoczone kościoły baptystów oraz metodystów. Po raz kolejny jesteśmy zdezorientowani z powodu reakcji przechodniów. Jedni machają do nas przyjaźnie a drudzy krzyczą i wymachują rękoma. Podczas jazdy zauważamy jedyną zasadę panującą na drodze. Ten, kto ma większy samochód ma pierwszeństwo. Docieramy do katolickiej katedry pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego. Jej wyglad w środku przypomina nieco halę sportową.  W ołtarzu zrobiony w złotej mozajce obraz Jezusa, naokoło kolorowe małe witraże. Wychodzimy z katerdy i stajemy na chwilę modlitwy przy grobie pierwszwgo biskupa przybyłego z Anglii, który zmarł ponad rok temu. Dowiadujemy się także, że  katolicy dotarli do Liberii w 1823 roku. Kierujemy się w stronę poczty, ponieważ dziewczyny chcą kupić i wysłać swoje kartki pocztowe. Jednak na miejscu okazuje się, że dzisiaj nie jest to możliwe. Obok poczty znajduje się McDonald. Chwytliwa nazwa może się podobać, jednak to zwykły bar nazwanny nadto restauracją. Następnym punktem wycieczki jest Stadion Narodowy imienia Samuela Doe. Czeka nas dość długa podróż. Jedziemy przez dobre 45 minut szeroką dwupasmówką. Osoby siedzące na „pace” czują zarówno wiatr we włosach jak i piasek w zębach. Po drodze mijamy niezliczoną liczbę konwojów pogrzebowych jadących pod prąd z wciśniętym klaksonem i jeden ślub. Zauważamy lotnisko Służb Specjanych ONZ, na których lądują helikoptery oraz samoloty UNIMILu. Mijamy także Centrum Medyczne imienia Kennedy'ego. Słońce wychodzi  zza chmur i czujemy, że nasze ramiona i nosy spalają się w promieniach słonecznych. Parkujemy przed stadionem. Został on wybudowany w 1980 r. i mieści około 25 tysięcy osób. Na stadionie odbywały się eliminacje strefy afrykańskiej do World Cup'u 2014 w Brazylii. W obiekcie nie ma ani jednego krzesełka. Siedzi się na kamiennych schodach. Jednak każde miejsce jest numerowane. Mateusz i Mikołaj stwierdzają, że długość boiska jest za krótka i dziwią się jakim cudem udało się przeprowadzić eliminacje do MŚ na niewymiarowym boisku. Boisko nie było używane od ostatniego meczu monrovijskiej ligi piłki nożnej czyli od kwietnia, dlatego porównujemy je z łąką. W drodze powrotnej do DBYC zachaczamy o sklep z pamiątkami. Niektórzy z nas targują się i dochodząc w końcu do konsensusu kupują  pamiątki po korzystnej cenie. Rekord w targowaniu to 50 % zniżki. Na ulicznym straganie kupujemy także mango, które mamy zamiar spożyć na dzisiejszym podwieczorku. Przy ulicach spostrzegamy ogromną ilość bilbordów strzegących ludzi przed różnymi chorobami np. przed zarażeniem się wirusem HIV.  Bilboardy zachęcają do bycia czystym i schludnym, do sortowania śmieci i stosowania prezerwatyw. Docieramy do ośrodka i idziemy na obiad. Przez cały dziesiejszy dzień do godziny 18:00 przy głowym placu Don Bosco Youth Center trwają przygotowania do ślubu. Goście zaczynają tłumnie przyjeżdzać świeżo umytymi samochodami. Jest ich blisko 20. Gości około 300.  Cała nasza grupa zastanawia się, czy państwo młodzi będą ubrani w tradycyjne afrykańskie stroje czy pójdą oni na łatwiznę ubierając amerykańskie ubrania. Smutni zauważamy, że wybrali ten drugi wariant. Pięknie przystrojony fioletowo-złotym materiałem zachęca gości do częstowania się trzy (!!!) piętrowym tortem. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu cała uroczystość twa niecałą godzinę. Stwierdzamy, że na terenie ośrodka była oficjalna część wesela: goście zjedli uroczysty obiad i para młoda otrzymała prezenty. Pewnie część osób, najbardziej zaprzyjaźnionyh z nowymi małżonkami będzie tańczyć i pić do rana w domu młodych. Wieczór spędzamy na malowaniu paznokci, zamiataniu swoich pokojów, oraz grze w siatkówkę i koszykówkę. Po kolacji bierzymy zimny prysznic i idziemy spać. Mateusz Misiewicz

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com