SZKOLNY PROJEKT MISYJNY – LIBERIA 2014

2014-07-20 14:16:45
ARCHANIOŁ I CENOCOLLO

Wszycy z niepewnością czekamy na informację, czy dzisiaj opuścimy Matadi. Lunch o godz. 13.00. Jemy makaron z … makaronem. Nie stanowi to dla nas problemu. Najistotniejszą częścią obiadu jest ogłoszenie planu dzisiejszej wycieczki, która zapowiada się nadzwyczaj ciekawie. Po obiedzie około godziny 14.00 wsiadamy do pick-up'a i ruszamy w drogę. Aby dostać się do celu naszej podróży musimy przejechać przez całą Monrovię. Dla osób siedzących lub stojących na „pacę” samochodu nie należy to do rzeczy najprzyjemniejszych. Samochody bez katalizatorów produkują ogromne ilości spalin i „buchają” dymem niczym lokomotywy. Kurz i pył czujemy w naszych zębach. Jedziemy wzdłuż bazarów; zapach spalin miesza się z zapachem odpadów rozkładających się na ulicy. Dodajmy do tego zapach ryb, ponieważ mijamy Nacional Freeport of Liberia. Po drugiej stronie ulicy co jakiś czas widzimy salony samochodowe. Nissan, Renault, Toyota to tylko nieliczne marki samochodów sprzedawanych na jednej ulicy. Ciekawi nas, gdzie jeżdżą te nowe pojazdy, bo tym miejscem na pewno nie jest Monrovia. Poza nowymi autami UNIMIL-u i samochodami państwowymi wyprzedzamy przecież tylko stare, żółte taksówki z pozaklejanymi taśmą klejącą szybami! Dla nich najważniejsze jest posiadanie klaksonu. Przejeżdzamy pod mostem jedynej i działającą w kraju linii kolejowej. Widzimy rzekę Świętego Pawła a na niej stare barki, którymi już najprawdopodobniej nikt nie pływa. Wyjedżamy ze stolicy i od razu zauważamy inny świat. O wiele piękniejszy. Wydaje się on nam bardziej niebezpieczny. Drogę wyznacza nam las. Niezwykły. Większość po raz pierwszy w życiu widzi takie nagromadzenie palm kokosowych i lian. To prawdziwy busz. Po godzinie jazdy docieramy do pierwszego punktu naszej podrózy. Jest nim parafia pod wezwaniem Archanioła Gabriela w Virginii, w małej wiosce na północ od Monrovii. Tutejszy proboszcz, fr Paul oprowadza nas po sporych rozmiarów kompleksie. Na początek możemy zobaczyć piękny kościół i przyłączoną do niego kaplicę adoracyjną. Potem idziemy do ogrodu. Ksiądz Paul uprawia tutaj kukurydzę, czerwone papryczki, casavę, oraz cukinię. Największą radość sprawia nam mały sad. Robimy kilka zdjęć po drzewem bananowym i kosztujemy pysznego mango prosto z drzewa. Pole ananasów, które widzimy, potwiedza tezę, że ananasy nie rosną na drzewach. Na pożegnanie dostajemy książeczki o „kwiecie afrykańskiej pustyni” Josephinie Bakhita, niewolniczcce, która została świętą. Kolejnym punktem naszej wycieczki jest ośrodek prowadzony przez wspólnotę Cenacollo. Ludzie z różnymi problemami wstępują do tej wspólnoty na określony czas, aby się ich pozbyć. Większość osób wstępujących do wspólnoty jest uzależniona od komputera i narkotyków. Po wyjściu z Cenacollo 98% osób jest wolna od nałogu. Jedziemy czerwonym szutrem wzdłuż palm. Skaczemy na wybojach i przejeżdżamy przez ogromne kałuże. Do ośrodka prowadzi jedna droga, która kończy się przy domach wspólnotowych. Co jakiś czas zauważamy domy, które znacznie różnią się od tych w Matadi. Są to gliniane niskie domki, otoczone małym płotem. Wokół domostw biegają kury i małe kurczaczki. Ludzie są przyjacielsko nastawieni do białych. Machają do nas i się uśmiechają się. W końcu dojeżdżamy do ośrodka. Jest to ogromy teren otoczony 14 białymi krzyżami. To droga krzyżowa. Nie ma tam żadnego muru. Cały kompleks to 3 budynki , plac pomiędzy nimi, na którym dzieci grają w piłkę oraz ogromna przestrzeń. Cały teren jest w rękach kościoła. Witający nas wolonariusze pochodzą z różnych państw: USA, Irlandia, Włochy, Słowenia. Spotkaliśmy także Polkę - Gosię z Gdańska. Wstąpiła ona do wspólnoty we Włoszech i po roku czasu zdecydowała się pojechać na misję. Cenacollo prowadzi misję w Brazylii, Peru, Meksyku oraz w Liberii. Wolontariusze od maja tego roku, po uzyskaniu odpowiednich pozwoleń, opiekują się 20 dzieci. Są to sieroty, najcześciej bez tożsamości, nigdzie nie są zarejestrowane. We wspólnocie dochodzi czasem do sytuacji, kiedy wolontariusze muszą wymyślać datę urodzenia dziecka. Po ośrodku oprowadza nas John, Amerykanin z Nowego Orleanu, który wstąpił do wspólnoty na Florydzie. Opowiada nam historię niektórych dzieci. Pokazuje kaplice, w której się modlą i w której odprawiane są Msze Święte. Odwiedzamy salę przeznaczoną na zajęcia dydaktyczne. Tam poznajemy 4 dziewczynki, które od razu wskakują nam na ramiona. Po chwili dołączają się do nas bardziej nieśmiali chłopcy. Wychodzimy na zewnątrz i stajemy wkoło. Wraz z jedną z sióstr przy akompaniamencie gitary wraz z dzieśmi śpiewamy piosenki. Dalej ruszamy na spacer w najbardziej oddalone od budynków miejsca ośrodka. Jest nim budowane sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju. Spacerując bawimy się z dziećmi. Jeździmy na drewnianych hulajnogach wykonanych przez wolontariusza z USA. Dzieci wskakują nam „na barana”, bawimy się w taksówki wioząc dzieci w taczkach. Na koniec naszego pobytu na terenie wspólnoty siostry i wolontariusze częstują nas herbatą oraz ciasteczkami. Dziękujemy za gościnę i wracamy do Monrovii. Tym razem okrężną drogą, ponieważ na głównej ulicy jest ogromny korek. Wchodzimy jeszcze do sklepu, aby kupić mango, anansy i papaję na dzisiejszą kolację. Po powrocie jemy kolację, w której towarzyszy nam dyrektor tutejszej wspólnoty salezjanów fr. Nick. Zmęczeni i pełni wrażeń kładziemy się do łóżek. Matuesz Misiewicz
 
 
 
 
 
 
 
 

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com