SZKOLNY PROJEKT GHANA 2012 - DZIENNIK Z WYPRAWY

2011-08-06 07:16:00
W SERCU I MYŚLACH - REFLEKSJE UCZESTNIKÓW PO ZAKÓNCZENIU PROJEKTU

Adrian Kowalczyk:
„Poproszono mnie o opisanie refleksji jakie mnie naszły po zrealizowaniu tego projektu misyjnego. Pisząc te słowa siedzę w samolocie z Irkucka do Moskwy. Nadal jestem w drodze do Polski, do domu. Do domu, w którym tak bardzo chcę już być. I jeśli w tym momencie miałbym odpowiedzieć na pytanie „co dostarczyło Ci najwięcej refleksji”, odpowiedziałbym bez chwili zawahania.„Ksiądz Wiktor, podczas naszej pracy w Ułan Bator, w zwykłej rozmowie powiedział jedno zdanie, które uruchomiło w mojej głowie lawinę myśli: „Typowa jurta warta jest około 1000$”. Przeciętna mongolska rodzina żyje w domu, który jest tańszy od dobrej klasy laptopa. W tym momencie uświadomiłem sobie jak wiele zawdzięczam swojej rodzinie i ojczyźnie. To jedno proste, niepozorne zdanie sprawiło, że w przeciągu sekundy otworzyły mi się oczy. Żyjemy w konsumpcyjnym społeczeństwie, które zapatrzone na bogatszych braci z zachodu tak często nastawione jest na „mieć”, a nie „być”, wciąż będąc na dorobku i próbując nasycić stale rosnący głód. Wciąż czegoś nam  brak, lepszych ubrań, droższego samochodu, większego mieszkania. Tak często nie potrafimy docenić tego co już mamy, gdy dla wielu ludzi na naszym globie luksusem jest dostęp do bieżącej wody. Udział w tym projekcie nauczył mnie w pełni dostrzegać  i doceniać to co mam”.

Aleksandra Skorsetz:  
„Moje refleksje są trudne do ubrania w słowa. To jeszcze ciągle plączące się myśli i wspomnienia, które zapewne dopiero poukładają się, gdy wrócę do domu. Na razie mogę powiedzieć, że zdziwiłam się poziomem biedy i jednoczesnym optymizmem mieszkańców oraz ich otwartością i chęcią podzielenia się z innymi tym, co mają. Trudno sobie wyobrazić realia tamtejszego życia mieszkając w kraju, gdzie nie ma tylu dzieci mieszkających na ulicy walcząc o przetrwanie. Te dzieci cieszą się z odrobiny czasu poświęconego im, z drobnego uśmiechu. Co najbardziej zapamiętałam? Wiecznie uśmiechnięte twarze dzieci, życzliwość oraz fakt, że te dzieci aż garnęły się do pomocy w naszej pracy. Pamiętam historie tych dzieci opowiedziane przez ks. Wiktora i naprawdę dziwię się, że coś takiego zdarza się codziennie na ulicy, że jest to coś powszechnego mimo faktu, że jest to przecież stolica kraju i  ktoś powinien się tymi dziećmi zająć. Pewnie gdybym przyjechała tylko w celu turystycznym nie dostrzegłabym tego ogromu biedy. Na pierwszy rzut oka dostrzega się tylko piękne krajobrazy, rozrzucone jurty i uśmiechniętych ludzi. Patrząc głębiej dostrzega się więcej. Tak jak to powiedział fr. Andy – tylko pracując z tymi ludźmi można ich poznać”.

Karol Kotowicz:
„Pobyt w Mongolii był dla mnie niezwykłą przygodą, niecodziennym wyzwaniem, wyjątkową szkołą ale przede wszystkim doświadczeniem, które zostanie w mojej pamięci przez długie lata. Kiedy słyszę słowo „Mongolia” w głowie tworzy mi się obraz dzieci do których tak bardzo się przywiązaliśmy, widok ukończonej pracy, który daje ogromną satysfakcję i spełnienie. Na myśl przychodzi mi również obraz ubóstwa i prostoty życia w tym kraju. W wyniku poczynionych refleksji bez trudu dostrzegłem, że pojęcie biedy ma diametralnie różne znaczenie w Polsce czy Europie w porównaniu z Mongolią i Azją Wschodnią. Poznając dzieci, których życie zaczynało swój bieg na wysypisku śmieci, które przeżyły spory okres czasu w ciepłowniczych rurach a w skrajnych przypadkach na ulicy, doznałem przygnębiającego choć pouczającego doświadczenia - zrozumiałem jak wiele posiadam i jak wiele zawdzięczam moim bliskim. Po zakończeniu pracy i zabawy z dziećmi mam świadomość, że pewien promil naszej działalności zostanie w ich głowach na długi czas. Zaś konkretna i fizyczna praca jaką wykonaliśmy będzie służyła ich rozwojowi w mniejszym lub większym stopniu. Do domu wracam usatysfakcjonowany wypełnieniem celu, jaki sobie postawiliśmy na początku naszej misji, powracam z cichym marzeniem, że w przyszłości będę miał możliwość ponownego „dotknięcia” Mongolii”.

Honorata Ziemiańska:
„Trudno zakląć w słowa to co widziały oczy, słyszały uszy, czego doświadczyła dusza... Obok niewypowiedzianego piękna ogrom ludzkiej niedoli, tej zrodzonej z biedy materialnej. Ludzie, których dane mi było poznać: potężni duchem i czynem, zdaje się, że w swej pokorze zupełnie nieświadomi swej wielkości tkwiącej między innymi w autentyczności, na którą tak rzadko nas dziś stać!   Wreszcie zupełne zaskoczenie: jak bardzo wyraziście można doświadczyć drugiego człowieka, jaki bogaty może być przekaz międzyludzki nawet jeśli pozbawiony jest on słów (przecież byliśmy w stanie zamienić jedynie kilka słów, jeśli w ogóle, z mieszkańcami Mongolii). Dziś wers z wiersza ks. Twardowskiego nabiera nowych wymiarów, staje się bardziej czytelny- „(...) wreszcie wzruszyłem ramionami - przecież wszystkie słowa sprawiają, że widzimy tylko połowę”.  Życzyłabym sobie by to wszystko co niewypowiedziane, dało o sobie znać w prawdziwości czynów po powrocie”.                    

Marta Szewczyszyn:
„Mongolia. Pewien podróżnik powiedział, że w Mongolii najpiękniejsze jest to, że tak właściwie nic tam nie ma. Wszechobecny ciągnący się step, na który pomimo jego niezmienności chce się wracać. Coś co ja zapamiętam z tego wyjazdu, to nie sam step, a życie ludzi, które się na nim toczy. Ludzi, którzy używając tylko słowa „Marta” potrafią spojrzeniem, uśmiechem, gestem przekazać więcej niż niejedna wielogodzinna rozmowa. Zamykając oczy mam przed sobą twarze niesamowitych osób, które poznałam, które w swojej skromności nie zdają sobie sprawy jak są wielkie i wiem, że twarze te będę pamiętać przez całe życie”.

Małgorzata Łabęcka:
„Można powiedzieć, że zakochałam się w Mongolii od pierwszego wejrzenia. Zamykając oczy widzę to wszystko co sprawiło że byłam tam zwyczajnie szczęśliwa, uśmiechnięte buzie dzieciaków, ludzi których poznałam,  bezkres stepów. Codzienność,  której doświadczałam nauczyła mnie, że bogactwo to stan naszego ducha a największe skarby są zakopane w naszym sercu i od nas zależy jak będziemy je pielęgnować. Najbardziej zapamiętałam wycieczki na dzikie mongolskie stepy, które rozciągające sie po horyzont swoim monumentalizmem ucieleśniają prawdziwą wolność”.

Manuela Ciszek:
„Wracając do domu myślę o tym wszystkim co dostałam od ludzi, których spotkaliśmy na naszej drodze, drodze pełnej radości, miłości, troski, strachu, problemów i nieporozumień. Jadąc do Mongolii obawiałam się najbardziej tego czy będziemy w stanie dogadać się z dziećmi. Okazało się że jest to najmniejszy problem. Wystarczyło się otworzyć i uśmiechnąć, a bariera znikała. Można było by wiele pisać o naszym wyjeździe,  ale myślę, że najważniejsza jest miłość jaką otrzymaliśmy od ludzi, których spotkaliśmy, a w szczególności od dzieci. Chciała bym podziękować księdzu Wiktorowi za jego świadectwo miłości i dobroci. Świadectwo bycia prawdziwym misjonarzem. Bardzo bałm się, że moje powołanie do bycia  misjonarzem świeckim osłabnie po tej próbie jednak dzięki księdzu Wiktorowi, rodzince Solskich i dzieciakom marzenie o misjach nie zgasło, a wręcz przeciwnie rozpaliło się jeszcze bardziej... Wiem na pewno, że w Mongolii zostawiłam część swojego serca i pisząc te słowa i wspominając cały wyjazd przed oczami migają mi twarze: Naomi, Marii Goretii, Tongi , Tomo, Tuksika, Mangala, Durum Bajry, Bajry i całej reszty. Już teraz za nimi wszystkimi tęsknię i bardzo bardzo bardzo dziękuję za tych wszystkich ludzi, których mogłam poznać...”

Joachim Dutkiewicz:
„Mongolska misja nauczyła mnie, że warto doceniać to co mam ktoś dał.  Najbardziej w pamięci zapadł mi śmiech dzieci którymi się zajmowaliśmy . Dzieci które praktycznie nie mają nic, a mimo to są szczęśliwe. To było wspaniale uczucie obcować z dziećmi”

Greta Owsianik:
„Moje wrażenia z Mongolii hmmm... ciężko je wyrazić w tej wypowiedzi. Na pewno jestem pozytywnie zaskoczona ogólnym spojrzeniem na Mongolię. Jadąc tam tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać, w moim wyobrażeniu były to tylko stepy, dzicz i ludzie z którymi ciężko będzie mi się dogadać. Jednak moje wyobrażenie okazało się mylne, nie było tak źle. Kraj jak kraj ze swoimi obyczajami i zasadami, z ludźmi zarówno ciepłymi i serdecznymi jak i bardzo nie życzliwymi. Myślę, że bardzo pozytywne wrażenie wywarły na mnie osoby w placówkach salezjańskich, czyli Książa oraz ich wychowankowie. Chociaż na początku wydawało się, że będzie ciężko się porozumieć z dziećmi, ale wystarczyło parę zabaw i uśmiechów, a dzieciaki zaakceptowały nas od razu zwłaszcza te w Darhanie. Zdecydowanie trudniej było być zaakceptowanym przez dzieci ulicy, czyli te z Ułan Bator, ale i one sobie z tym poradziły. Na początku czuło się od nich ten lęk, ale wystarczyło okazać odrobinę ciepła i miłości, aby zniknął. Cały czas w pamięci mam obraz Mangala, chłopca który był nazywany Mangasem, (czyli potworem), który bardzo mnie na początku irytował swoimi zachowaniem. Wszystkich co chwile uderzał, zaczepiał i wydawał się być nieznośny. Jednak takie zachowanie było jego wołaniem o zwrócenia na siebie uwagi, poświęcenia mu odrobiny czasu. Właśnie odrobina poświęconego czasu sprawiła, że stał się kochanym chłopcem do którego najbardziej się przywiązałam. Zaufał nam, często się do nas przytulał, a jak już bił to tylko kwiatkami ;). Uważam, że czas misji nie był czasem zmarnowanym, cieszę się, że w jakimś stopniu mogliśmy pomóc Salezjanom na misjach i wiele się od nich nauczyć. Choć czasem nie było łatwo”.

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com