SZKOLNY PROJEKT SYBERIA 2010 - DZIENNIK Z WYPRAWY

2010-07-23 05:55:19
STRASZNE KAWAŁY I DO BANI

Gdy zgasło światło wśród dziewczyn zaczęła „siać się” panika.  Do pewnego momentu  zachowały zimną krew. Wysłały Madalinę do szopy, w której były główny wyłącznik prądu. Tomek i Dominik, którzy ukryli się w szopie zachowali ciszę. Światło zapaliło się na chwilę i znowu zgasło. Panika zaczęła się podsycać. Nawet Skorek, która jako harcerka była najbardziej opanowana zaczęła się nieco niepokoić. Wszystkie dziewczyny za wyjątkiem Karoliny i Marty zebrały się w kuchni i obradowały, rozważały co się dzieje i kto na nie „poluje”.  Padało wiele prpozycji. Madalina ponownie nie zawiodła i strzelała propozycjami jak z rękawa. Nam najbardziej przypadła do gustu ta z „Krwawym robotnikiem”, który chce je wszystkie pokroić siekierą. Siedzenie w ciemności nie przypadło dziewczyna do gustu, jak wściekłe osy z ula wychodziły jedna po drugiej przed kuchnię. Całe, nasze, szczęście Madalina wyszła jako pierwsza i wtedy wszystko się zaczęło. Jedyne co usłyszeliśmy to tylko olbrzymi pisk, tak potwornie głośny, że obudził by umarłego. Gdy jedna z dziewczyn przestawała piszczeć, zaczynała następna, za wyjątkiem oczywiście Madaliny, która swoje zdolności wokalne przedstawiła już na karaoke, które było kilka dni temu. Ona darła się i piszczała na okrągło powtarzając jak mantrę „to na pewno krwawy robotnik”. Najbardziej dziewczyny przestraszyły się listu napisanego w języku rosyjskim oraz serca z kamienia, które przyniosła do nas jakiś czas temu chora psychicznie kobieta i hałasów z szopy. Oczywiście nasz naczelny chojrak, czyli Skorek poszła do szopy sprawdzić owe odgłosy i po raz kolejny włączyć światło, wtedy została zamknięta w szopie przez Dawida, który później został ogłoszony mistrzem improwizacji, bo nie było to zaplanowane, ale przynajmniej złamało Ole, która starała się uspokajać dziewczyny. Cała akcja skończyła się po pierwszej w nocy, poszliśmy spać, jednak na wszelki wypadek, gdyby dziewczyny postanowiły się zripostować zamknęliśmy nasz pokój na klucz. Pomysłodawcami i głównymi organizatorami całej tej akcji był Jacek i Wojtek, jednak wszystko odbyło się za aprobatą księdza dyrektora. A dzień, no cóż zaczął się tradycyjnie jak każdy inny dzień. O godzinie 8.30 Msza. Kilka minut przed Mszą budzenie wszystkich miłośników snu przez księdza, trochę po 9.00 śniadanie przygotowane przez Jacka i Wojtka, a po śniadaniu przydzielenie każdemu pracy i początek pracy punktualnie o 10.00 Ania, Ja, Julia i Marta kontynuowaliśmy malowanie sufitów w kościele. Corinne i Madalina myły drzwi od garażu. Gosia, Karolina, Ola, a w drugiej części pracy także Corinne podwiązywały kilkadziesiąt pomidorów. Ich praca z pozoru najłatwiejsza okazała się najbardziej żmudna i trudna. Dawid, Dominik, Marcin i Maciek kopali kolejny rów, tylko że tym razem w tzw. wersji „hard- rów”,  który ma mieć ponad 2 metry głębokości i ponad 7 metrów długości. Jednak Dawid i Dominik zostali poproszeni o opuszczenie miejsca pracy i zajęli się przenoszeniem szklanej waty na wieżę kościoła. Mogłoby się wydawać, że udało im się wywinąć od ciężkiej pracy, ale było to tylko złudzenie. Przenoszenie waty było o tyle trudnym zadaniem, że zostawały na nich mikroskopijnej wielkości drobinki szkła i wszystko ich później piekło. Tomasz, Magda i Tobiasz zajęli się dokańczaniem płotu, a pan Laska, Tomek i Kuba kontynuowali pracę na dachu garażu. Dwie ostanie grupy jako jedyne w całości uwinęły się ze swoim zadaniem, inne grupy no cóż, po prostu miały trudniejszą prace, albo miały jej więcej, jednak najczęściej pracowały odrobinkę, podkreślmy tylko odrobinkę mniej wydajnie. Obiad był wyjątkowo pyszny. Chłopacy przy pomocy Oli zrobili zupę ziemniaczaną, a siostry zakonne przygotowały pyszna surówkę z warzywami z ich ogródka i koreański specjał. Ryż z groszkiem, ziemniakami, marchwią i jakąś specjalną przyprawą uformowany specjalnymi foremkami w serduszka i gwiazdki. Po obiedzie wszyscy poszli na tzw. „fikoł”, czyli udali się na popołudniową drzemkę. Spaliśmy nieco ponad godzinę, a później wróciliśmy do naszych zajęć. Praca minęła nam bardzo szybko, lecz jeśli chodzi o grupę malującą trzeba z ręką na sercu przyznać, że były takie momenty, że więcej farby było na nas niż na docelowo malowanych ścianach. Wszyscy później mięliśmy problemy z domyciem się, a największe Ania, ale zabawa była przednia. Mimo ciężkiej pracy nie opuszczały nas uśmiechy. Gdy skończyliśmy nasze zajęcia chłopacy zajęli się przygotowywaniem kolacji, a Gosia, Ola, Karolina, Maciek, Dawid, Dominik, Ja, Julia i Magda Batóg poszliśmy do sklepu koło mostu. Sklep ten znajduję się dobre 15 minut drogi od naszego miejsca zamieszkania, ale jest dużo lepiej zaopatrzony i tańszy od pobliskiego sklepu. Na przykład za dwu litrową Coca Cole zapłaciliśmy 35 rubli, czyli nieco ponad 3,5 zł, a w sklepie, który jest bliżej nas jedno litrowa butelka Coca Coli kosztuje ponad 40 rubli. Ponadto w tym sklepie sprzedawane są pizzerki, które od kilku dni robią u nas wielka furorę, kosztują tylko 18 rubli, a są bardzo smaczne i zawsze są ciepłe gdy je kupujemy. Jak wróciliśmy ze sklepu ujrzeliśmy Tomasza na dachu naszej łazienki, czyścił on komin od bani, ponieważ był on już cały zapchany i sadza z dymem wlatywały do środka budynku. Kolacja, która odbyła się punktualnie o godzinie 19.00. nie odbiegała niczym od naszych standardowych kolacji, za wyjątkiem jednego szczegółu. Ksiądz kupił na kolacje trawę morską nazywaną też kapustą morską. Zdania co do tego jak ona smakuje były podzielone. Jedni mówili, że jest bardzo smaczna, a inni że wręcz okropna. Wszyscy jesteśmy bardzo radośni i weseli, ale gdyby nie było z nami Madaliny, która ciągle zaskakuje nas swoimi przemyśleniami i błyskotliwymi sentencjami, którymi strzela jak z karabinu maszynowego nie było by tak zabawnie. Po kolacji udaliśmy się do kaplicy na modlitwy. Wychodząc okazało się, że na dworze intensywnie pada. Nie przestraszyło, aby rozpocząć, tradycyjnie na boso, grę w piłkę. Na spontaniczne wezwanie Tomka L. odpowiedziało wielu. Graliśmy ponad godzinę. A potem kolejna spontaniczna akcja czyli „bania”. Nic lepszego nie można było sobie wymarzyć, jak rozgrzewanie się w bani i chłodzenie pod strumieniem zimnej wody lecącej z rynny. Akcję którą rozpoczął ksiądz dyrektor podjęło znowu wielu. Jego zachęta do korzystania ze specjalnych olejków do bani spodobało się tak bardzo, że ostatni poszli spać około 24.00.
 
Adrian Kowalczyk
 
 
 
 
 

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com