SZKOLNY PROJEKT GHANA 2009 - DZIENNIK Z WYPRAWY

2009-07-09 11:25:36
dzień 3 – zamek niewolników i powodziowa przeprawa

REDUCE YOUR SPEED – END OF MOTORWAY

 Zwalniamy i po chwili autostrada zmienia się w zwykłą choć pokrytą asfaltem, dziurawą i wyboistą drogę. Na poboczach drogi widać wielkie kałuże i strumienie powstałe w wyniku deszczu. Po prawej stronie wzdłuż drogi widnieje rozkopany pas czerwonej ziemi. Ma tu powstać 14 km nowy odcinek autostrady. Ksiądz Krzysztof  mówi, że gdyby nie deszcz to stalibyśmy teraz w olbrzymim korku, a tym czasem możemy spokojnie i bez przeszkód jechać dalej. Po 20 minutach wjeżdżamy do Accry. Do celu czeka nas przeszło 150 km droga. Niektóre ulice pokrywa już 10 – 20 cm wody. Jedziemy przez obwodnicę, która budowana jest wokół Accry.Przejeżdżamy przez miasteczko Kasoa. Pierwsze wrażenie: „miasto złomu”. To wrażenie utrzymuje  się przez cały czas. Jedziemy drogą międzymiastową prosto do Cape Coast. Mijamy wioski, w których widzimy stare domy i lepianki. O 7.43 robimy mały postój przy barze, aby skorzystać z toalety. Jedzieimy dalej. Ulewa wydaje się nie mieć końca. Wiele wiosek jest już zalanych, a nasz bus chwilami staje się „amfibią” pokonując wielkie kałuże wody.  Deszcz leje nieustannie już ponad cztery godziny. Zjeżdżamy do Biriwa Beach Hotel na posiłek i coś ciepłego do picia. Nasze uśmiechy wywołuje  piękny widok na Zatokę Gwinejską i Ocean Atlantycki. O 9.55  wsiadamy do busa i jedziemy dalej. Nadal leje deszcz i na dodatek tego jesteśmy cali mokrzy. O godz. 10.09 po czterech godzinach wjeżdżamy do Cape Coast. Najbardziej pocieszny jest fakt, że gdziekolwiek nie pojedziemy i ludzie zobaczą busa z napisem Don Bosco, wypełnionego białymi ludźmi, to zaczynają machać, uśmiechać się i krzyczeć: „- Hey! Don Bosco!”O 10,41 jesteśmy już w miasteczku  Elmina pod zamkiem św.Jerzego. Nie wychodzimy z samochodu z powodu ulewy, która jakby nie miała końca. Podziwiamy przez okna piękno oceanu. Fale sięgają 9 -10 metrów, jest sztorm. Po paru podejmujemy „męską decyzję”: „I  tak  nie przestanie padać, deszcz nie jest nam straszny, idziemy na zamek.

St. George Castle in ELMINA

 W tym zamku przetrzymywani byli niewolnicy głównie z Ghany i Beninu. Jest on największy w całej Afryce, a jednocześnie największy na świecie pod względem wywiezionych niewolników. Zachowany jest w całkiem dobrym stanie jak na ponad 500 lat istnienia. Zwiedzaliśmy zamek z przewodnikiem przez ok. 1 godzinę. Jego założycielem byli Portugalczycy, ale szybko przeszedł on w posiadanie protestanckich holendrów a potem anglików. Zamek sprawia wrażenie miejsca bardzo ponurego. Ksiądz Krzysztof wspomina, że dla miejscowej ludności  jest on tak jak dla nas Auschwitz. Po powrocie do busa mamy problem z odpaleniem samochodu. Jednakże za pomocą dwóch młodych Ghanijczyków na tzw. „popych” uruchamiamy je. W drodze powrotnej mamy zatrzymać się na plaży, żeby  się wykąpać. Pogoda nieco krzyżuje nam plany. Wstępujemy do hotelu koło plaży ponieważ. Jesteśmy głodni i chcemy zjeść obiad.Do tej pory zadowoliliśmy się tylko kanapkami z salami albo z serem. Deszcz leje już ósmą godzinę. Na razie możemy zadowolić się chipsami i colą kupioną na przydrożnej stacji benzynowej. W trakcie jazdy podziwiamy bardzo różnorodną roślinność, w którą Ghana jest bardzo bogata. Nie wiem jak jest z resztą „czarnego kontynentu”, ale w tym Kraju ziemia jest czerwona. O godz. 12:52  zjeżdżamy z drogi głównej  dróżką prowadzącą do hotelu i na plażę. W końcu przestaje  padać. Idziemy do restauracji, wszyscy zamawiają colę i coś do jedzenia (spaghetti, kurczaka, ryż, rybę itd.) Zupełnie nieoczekiwanie pojawia się na plaży gromadka dzieci. Robimy sobie z nimi zdjęcia. Mówią, że są bardzo głodne. Jeden z kelnerów staje na schodach i bacznie nas obserwuje. Zapewne chciałby wygonić te dzieciaki. Żegnamy się z nimi  i idziemy z powrotem do restauracji. Po ok. 15 minutach podano nam zamówione dania. Po posiłku  idziemy  na spacer wzdłuż plaży, dostrzegamy w oddali  małego chłopca. Kiedy nas zobaczył zaczął ucieka bo jest nagi. Jednakże pobiegł on  do domu, aby założył majtki  i wrócił  do nas. Tomek prosił go, żeby pokazał nam miejsce, w którym jest dużo muszelek. Kamil daje mu wszystkie balony jakie miał ze sobą, a chłopiec cały szczęśliwy biegnie i przyprowadził kolegę.O 15:00  jesteśmy już w busie. Wracamy. Wyjeżdżając zabierając jeszcze ze sobą dwie dziewczyny z Danii, które chcą dostać się do Accry. Zdecydowaliśmy, że jeśli zmieszczą się ze swoimi bagażami to pojadą z nami. Po jakichś dziesięciu minutach jazdy napotykamy na koszmarny korek. Jak się okazuje jest on wynikiem podtopienia drogi. Przez cały czas oczekiwania machają do nas ludzie, a z czasem zaczynali otaczać nasz samochód podejmując pierwsze rozmowy. Chcą pieniądze w zamian za przepchnięcie nas przez wodę.  Znajduje się kilku chłopaków, którzy zgadzają się pomóc nam za darmo. Wjeżdżamy  do wody. W rzędzie samochodów  poruszaliśmy się bardzo wolno. Jest coraz głębiej. W pewnym momencie woda zaczyna  zalewać samochód. Na szczęście bus jest  na tyle wysoki, że woda w aucie jest  tylko do kostek.  Ksiądz Jerzy wysiada z naszej „amfibii” żeby zrobić zdjęcia. Woda sięgała mu powyżej kolan.  Kiedy dotarliśmy na „brzeg” pokonując wodny korek wodny jest godzina 16.56. Dziękujemy chłopakom i nagrodziliśmy ich ogromnymi brawami. Ksiądz Krzysztof i tak daje im 10 sedi, któr oczekiwali. Dzięki Bogu i pomocy dobrych ludzi jedziemy dalej.  Mamy  nadzieję, że to była to pierwsza i ostatnia taka niespodzianka, choć  przygód nigdy nie jest za wiele. Po drodze mijamy zalane wioski. Nie można się jednak temu dziwić po ośmiogodzinnej ulewie.  Godz. 17.39 zjeżdżamy do  toaletę. Na postoju zbiera się ponownie gromadka małych dzieci i wszystkie krzyczą „give me pan”, a my się tylko zastanawiamy „for what?”, bo zapewne nie potrafią jeszcze pisać ani czytać. Wsiadamy do samochodu i jedziemy dalej.  Jest godzina 17. 56 przewidujemy, że do Accry dojedziemy za jakieś dwie godziny. W busie Jacek z Wojtkiem ustalają między sobą, kto pierwszy pisze maila do rodziców po powrocie. 18.40 do Accry mamy dosłownie kilka metrów, ale do domu w Ashaiman będziemy jechać jeszcze godzinę. Przed nami ogromny korek, pełno samochodów, bez przerwy słychać klaksony, ludzie wyjeżdżają ze wszystkich stron i panuje tu ogromny chaos. Dziesięć minut później wydostajemy się z tego zamieszania. Przed nami i za nami ciągnie się długi sznur samochodów, ale pomimo tego jedziemy bardzo sprawnie. Dziewczyny z Danii wysadzamy na postoju taksówek i stamtąd jadą one dalej  taksówką na lotnisko. My tym czasem w celu umilenia sobie czasu zaczęliśmy śpiewać polskie piosenki. Zazwyczaj kończyło się na pierwszych kilku słowach bo po prostu nie znamy całych tekstów. 19.48 znów zaczyna padać deszcz,  a godz. 20. 24 docieramy już na teren ośrodka Don Bosco. Podjeżdżamy pod dom, wysiadamy i dzwonimy, jednak nikt nie otwiera. Ksiądz  Krzysztof idzie i po chwili otwiera  nam drzwi od środka. 20:45 jemy na kolację. Czeka na nas pizza, sałatka i jak zawsze jakiś owoc. Owoce są tutaj bardzo smaczne. Jak do tej pory ananas był codziennie, ale oprócz tego były też mango i papaja. A teraz, po dniu pełnym przygód pora na sen.

Kamil Szurkowski

 

 

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com