SZKOLNY PROJEKT GHANA 2009 - DZIENNIK Z WYPRAWY
2009-07-09 11:25:36
dzień 3 – zamek niewolników i powodziowa przeprawa
REDUCE YOUR SPEED – END OF MOTORWAY
Zwalniamy i po chwili autostrada zmienia się w zwykłą choć pokrytą asfaltem, dziurawą i wyboistą drogę. Na poboczach drogi widać wielkie kałuże i strumienie powstałe w wyniku deszczu. Po prawej stronie wzdłuż drogi widnieje rozkopany pas czerwonej ziemi. Ma tu powstać St. George Castle in ELMINA
W tym zamku przetrzymywani byli niewolnicy głównie z Ghany i Beninu. Jest on największy w całej Afryce, a jednocześnie największy na świecie pod względem wywiezionych niewolników. Zachowany jest w całkiem dobrym stanie jak na ponad 500 lat istnienia. Zwiedzaliśmy zamek z przewodnikiem przez ok. 1 godzinę. Jego założycielem byli Portugalczycy, ale szybko przeszedł on w posiadanie protestanckich holendrów a potem anglików. Zamek sprawia wrażenie miejsca bardzo ponurego. Ksiądz Krzysztof wspomina, że dla miejscowej ludności jest on tak jak dla nas Auschwitz. Po powrocie do busa mamy problem z odpaleniem samochodu. Jednakże za pomocą dwóch młodych Ghanijczyków na tzw. „popych” uruchamiamy je. W drodze powrotnej mamy zatrzymać się na plaży, żeby się wykąpać. Pogoda nieco krzyżuje nam plany. Wstępujemy do hotelu koło plaży ponieważ. Jesteśmy głodni i chcemy zjeść obiad.Do tej pory zadowoliliśmy się tylko kanapkami z salami albo z serem. Deszcz leje już ósmą godzinę. Na razie możemy zadowolić się chipsami i colą kupioną na przydrożnej stacji benzynowej. W trakcie jazdy podziwiamy bardzo różnorodną roślinność, w którą Ghana jest bardzo bogata. Nie wiem jak jest z resztą „czarnego kontynentu”, ale w tym Kraju ziemia jest czerwona. O godz. 12:52 zjeżdżamy z drogi głównej dróżką prowadzącą do hotelu i na plażę. W końcu przestaje padać. Idziemy do restauracji, wszyscy zamawiają colę i coś do jedzenia (spaghetti, kurczaka, ryż, rybę itd.) Zupełnie nieoczekiwanie pojawia się na plaży gromadka dzieci. Robimy sobie z nimi zdjęcia. Mówią, że są bardzo głodne. Jeden z kelnerów staje na schodach i bacznie nas obserwuje. Zapewne chciałby wygonić te dzieciaki. Żegnamy się z nimi i idziemy z powrotem do restauracji. Po ok. 15 minutach podano nam zamówione dania. Po posiłku idziemy na spacer wzdłuż plaży, dostrzegamy w oddali małego chłopca. Kiedy nas zobaczył zaczął ucieka bo jest nagi. Jednakże pobiegł on do domu, aby założył majtki i wrócił do nas. Tomek prosił go, żeby pokazał nam miejsce, w którym jest dużo muszelek. Kamil daje mu wszystkie balony jakie miał ze sobą, a chłopiec cały szczęśliwy biegnie i przyprowadził kolegę.O 15:00 jesteśmy już w busie. Wracamy. Wyjeżdżając zabierając jeszcze ze sobą dwie dziewczyny z Danii, które chcą dostać się do Accry. Zdecydowaliśmy, że jeśli zmieszczą się ze swoimi bagażami to pojadą z nami. Po jakichś dziesięciu minutach jazdy napotykamy na koszmarny korek. Jak się okazuje jest on wynikiem podtopienia drogi. Przez cały czas oczekiwania machają do nas ludzie, a z czasem zaczynali otaczać nasz samochód podejmując pierwsze rozmowy. Chcą pieniądze w zamian za przepchnięcie nas przez wodę. Znajduje się kilku chłopaków, którzy zgadzają się pomóc nam za darmo. Wjeżdżamy do wody. W rzędzie samochodów poruszaliśmy się bardzo wolno. Jest coraz głębiej. W pewnym momencie woda zaczyna zalewać samochód. Na szczęście bus jest na tyle wysoki, że woda w aucie jest tylko do kostek. Ksiądz Jerzy wysiada z naszej „amfibii” żeby zrobić zdjęcia. Woda sięgała mu powyżej kolan. Kiedy dotarliśmy na „brzeg” pokonując wodny korek wodny jest godzina 16.56. Dziękujemy chłopakom i nagrodziliśmy ich ogromnymi brawami. Ksiądz Krzysztof i tak daje im 10 sedi, któr oczekiwali. Dzięki Bogu i pomocy dobrych ludzi jedziemy dalej. Mamy nadzieję, że to była to pierwsza i ostatnia taka niespodzianka, choć przygód nigdy nie jest za wiele. Po drodze mijamy zalane wioski. Nie można się jednak temu dziwić po ośmiogodzinnej ulewie. Godz. 17.39 zjeżdżamy do toaletę. Na postoju zbiera się ponownie gromadka małych dzieci i wszystkie krzyczą „give me pan”, a my się tylko zastanawiamy „for what?”, bo zapewne nie potrafią jeszcze pisać ani czytać. Wsiadamy do samochodu i jedziemy dalej. Jest godzina 17. 56 przewidujemy, że do Accry dojedziemy za jakieś dwie godziny. W busie Jacek z Wojtkiem ustalają między sobą, kto pierwszy pisze maila do rodziców po powrocie. 18.40 do Accry mamy dosłownie kilka metrów, ale do domu w Ashaiman będziemy jechać jeszcze godzinę. Przed nami ogromny korek, pełno samochodów, bez przerwy słychać klaksony, ludzie wyjeżdżają ze wszystkich stron i panuje tu ogromny chaos. Dziesięć minut później wydostajemy się z tego zamieszania. Przed nami i za nami ciągnie się długi sznur samochodów, ale pomimo tego jedziemy bardzo sprawnie. Dziewczyny z Danii wysadzamy na postoju taksówek i stamtąd jadą one dalej taksówką na lotnisko. My tym czasem w celu umilenia sobie czasu zaczęliśmy śpiewać polskie piosenki. Zazwyczaj kończyło się na pierwszych kilku słowach bo po prostu nie znamy całych tekstów. 19.48 znów zaczyna padać deszcz, a godz. 20. 24 docieramy już na teren ośrodka Don Bosco. Podjeżdżamy pod dom, wysiadamy i dzwonimy, jednak nikt nie otwiera. Ksiądz Krzysztof idzie i po chwili otwiera nam drzwi od środka. 20:45 jemy na kolację. Czeka na nas pizza, sałatka i jak zawsze jakiś owoc. Owoce są tutaj bardzo smaczne. Jak do tej pory ananas był codziennie, ale oprócz tego były też mango i papaja. A teraz, po dniu pełnym przygód pora na sen.
Kamil Szurkowski
PROJEKTY MISYJNE WOLONTARIATU
NAJNOWSZE GALERIE
DZIEŃ CZYTANIA BIBLII
OTWARTE DRZWI
AKCJA - SZPIK
DĄB KATYŃSKI
WYCIECZKA - RUDAWY