SZKOLNY PROJEKT GHANA 2009 - DZIENNIK Z WYPRAWY

2009-07-15 21:13:35
dzień 9 – w centrum Sunyani i wizyta u chifa

Wśród  nich są okienka przeznaczone do zakupu znaczków czy do wysyłania, bądź odebrania praczki. Zakupione kartki wykonane na niskiej jakości papierze nie powodują w nas żadnego zachwytu. Najważniejsze, że będziemy mogli napisać kilka zdań do  najbliższych. Następnie wraz z naszym przewodnikiem Pope jedziemy  busem do katedry. Nosi ona wezwanie Chrystusa Króla.  Budowla ta liczy sobie blisko dwadzieścia lat i z miejsca wzbudza w nas miłe wspomnienia. Na pierwszy rzut oka daje się zauważyć duże podobieństwo do dobrze znanego nam wrocławskiego kościoła p.w. także Chrystusa Króla.  W środku, a dokładniej w jego podziemiach odwiedzamy  miejsce pochówku pierwszego biskupa Sunyani,  który w wieku przeszło 70 lat zginął w wypadku samochodowego w 2001 roku. Stało się to  podczas drogi, którą pokonywał w związku  z wizytacją  jednej  parafii. Wygląd grobowca wzbudza w nas mieszane uczucia. Być może dla tutejszej kultury wyłożenie go białymi, „łazienkowymi” kafelkami jest czymś wyjątkowym. Na grobowcu zdjęcie biskupa, a także wiele, sztucznych kwiatów.  Po obejrzeniu świątyni wymieniamy między sobą spostrzeżenia. Skromną, przestrzenna, wiele miejsc do siedzenia i na ścianach wentylatory, przed Najświętszym Sakramentem modlący się ludzie. Idziemy na plebanię. Jesteśmy tam ciepło przywitani przez tutejszego proboszcza. Na korytarzu naszą uwagę zwracając przeszło 1,5 metrowe bębny, które zapewne znajdują swoje zastosowanie w liturgii.

 

Kolejnym miejscem naszej miejskiej wyprawy jest targ. Chcemy zakupić kilku potrzebnych nam rzeczy  pamiątki. Gdy jedziemy przez miasto zauważamy rowy poprowadzone wzdłuż drogi. Dowiadujemy się, że pełnią one funkcję kanalizacji i  wszystkie brudy. nieczystości wylewane są właśnie do nich. Wysiadając  z samochodu czujemy  mocną woń, która przy temperaturze powietrza 23 stopnie celsjuszajest bardzo odurzająca.  Przed wejściem na bazar udaliśmy się najpierw na stadion piłkarski. Drużyna Sunyani gra aktualnie w pierwszej lidze więc mieszkańcy z dumą prezentują nam tabele wyników na której przedstawione są również osiągnięcia drużyn drugo i trzecio-ligowych.  Z uśmiechem spostrzegamy nazwy drużyn takie jak np. ,,Psalm 23’’ lub ,,Young Chelsea’’. Po stadionie jesteśmy oprowadzani przez jednego z starszych mężczyzn. Dowiadujemy się  że na stadionie może zasiąść do 15 000 widzów oraz że klub jest sponsorowany przez bogatszych mieszkańców miasta i oraz kibiców. W Sunyani działa prężnie klub kibica. Bilety na mecz są stosunkowo tanie: bilet na zwykły mecz kosztuje około 1 cedi (co stanowi równowartość 2 butelek coca-coli); bilety na mecze tutejszej ekstraklasy są niewiele droższe 4 cedi, co zapewnia piłkarzom żywiołową i spragnioną wrażeń widownię. Idąc w kierunku bazaru odwiedzamy  coś w rodzaju kantoru oznaczonego szyldem ,,Don Bosco Pro-Life’’. Jak się okazuje miejsce to  powstało z inicjatywy jednej z sióstr zakonnych oraz uczniów salezjańskiej szkoły. Obecnie sprawuje nad nim  opiekę ksiądz Piotr Wojnarowski. W rozmowie z jednym z pełniących dyżur młodych ludzi dowiadujemy się  podstawowym zadaniem tego miejsca jest uświadamianie społeczeństwa w kwestii zła i niebezpieczeństwa aborcji oraz narkotyków. Przedstawiciele tej placówki są zapraszani przez szkoły w celu przeprowadzania lekcji poglądowych dotyczących powyższych problemów. Na tym jednak nie koniec grupa działająca w „Pro-Life”  pomaga także młodym kobietom szukającym zarobku na ulicy. Ogrom pracy włożony w tę działalność przynosi efekty. Jak na razie udało się pomóc dziesięciu dziewczynom, które dzięki temu będą miały szansę na normalne, godziwe życie.

Ruszamy  dalej. Idąc w stronę bazaru prowadzeni jesteśmy przez ciasne zaułki, gdzie witają na przyjemne uśmiechy i pytania skąd jesteśmy i jak się mamy… Niestety patrząc na to wszystko dociera do nas nagle świadomość, że za wieloma z tych uśmiechów i przyjaznych spojrzeń czai się straszne widmo nędzy i osobiste dramaty codziennego życia. Bazar do którego w końcu  docieramy składa się z   kilku ulic przecinających domy mieszkalne przypominające slumsy. Ludzie handlują tu dosłownie wszystkim. Od narzędzi i ubrań, poprzez warzywa, nasiona, mięso  na zwierzętach kończąc. Błądząc wśród straganów czujemy się nieswojo.  Afryka widziana z tej perspektywy onieśmiela nas i zmusza do przemyśleń. Z jednej strony ogrom braw i kolorów a z drugiej widziane na każdym niemal kroku hordy much obsiadające mięso sprzedawane przez kramarzy. Widzimy  kilku ludzi leżących na ziemi wśród tłumu. Sądząc po reakcjach otaczających nas osób na pierwszy rzut oka widać  że takie zjawiska są tutaj na porządku dziennym. Mijamy dzieci bawiące się wśród rozklekotanych chat otoczonych śmieciami i odpadkami. Myślę że tego kraju nie da się porównać z tym co znamy i do czego przyzwyczajano nas od najmłodszych lat. Dla nas takie życie byłoby niewyobrażalną katuszą, a dla tych ludzi jest ono po prostu codziennością z którą muszą zmagać się by przeżyć. Opuszczając bazar niesiemy ze sobą zakupione katlasy (maczety), farbowane materiały i miseczki na wodę.

 

Wracamy do domu. Jest samo południe. Ku naszej radości na miejscu czeka już na nas aby  obiad  przygotowany tym razem przez Wajdę, miejscową kucharkę. Jemy  grzyby w cieście wraz ze smażonym ryżem. Wszystko było bardzo smaczne, dlatego też nie ma się czemu dziwić,  że zanim się obejrzeliśmy już było po obiedzie J.

Po krótkim popołudniowym odpoczynku nastaje  czas na gwóźdź dzisiejszego programu, czyli oczekiwane przez wszystkich spotkanie z wodzem wioski, zwanym tutaj chifem. Gdy przejeżdżamy  obok boiska we wsi  Adenia przy oratorium czekają już na nas bardzo licznie zebrane dzieci. Machają do nas, uśmiechają się  i wołają obruni tzn. w biali !  Po dojechaniu pod dom Chifa dowiadujemy się, że spotkanie wymaga jeszcze przygotowań ponieważ należy zebrać całą starszyznę, a  w tej roli występują seniorzy najstarszych rodów w wiosce. Spotkanie z Wodzem ma dla nas kluczowe znaczenie.  Cała ziemia wioski oraz okolic należy pod jego jurysdykcją, więc tylko on sam  może wydać zgodę na rozpoczęcie budowy przedszkola. Jest to dla nas  jeden z dwóch głównych  celów naszego projektu. Udajemy się  najpierw do Oratorium aby. Szybko dzielimy się zadaniami. Wśród chłopców niepodzielnie króluje piłka nożna i trzeba naprawdę się postarać aby zainteresować ich czymkolwiek innym. Jednakże mocno zmotywowani przez księdza  Jerzego przystępujemy do dzieła. Rzeczą oczywistą jest,  że przy dobrej zabawie czas płynie szybko. Wkrótce nadchodzi  czas rozstania się z dziećmi,  które jak zwykle żegnają nas z prawdziwym entuzjazmem. Teraz już do Chifa. Nadchodzi  chwila na którą czekamy przez cały dzień. Zatrzymując  się w centrum wioski widzimy dzieci z Oratorium, które biegną w naszym kierunku. Szybko  zostajemy wprowadzeni na przypominający dziedziniec zamku plac w  jednej z chat. Wszystko odbywało się zgodnie tutejszym rytuałem. Najpierw prezentuje się nam starszyzna. Następnie  zajmujemy wskazane nam miejsca po czym wchodzi do nas Wódz noszący znamienne imię Nana Kwame Apraku II.  Po zajęciu przez nie niego centralnego miejsca  wśród zebranych odbywa  się ponowna prezentacja. Tym razem także my zostajemy poproszeni o przedstawienie się. W międzyczasie na teren posesji zupełnie nieoczekiwanie wkradają  się dzieci swoim zwyczajem pojawiające się nie wiadomo jak, nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skądJ. Wszystkie grzecznie siadają na ziemi i żadne z nich nie wypowiada ani jednego słowa. Są bardzo cicho przez przeszło godzinę trwającego spotkania. Jeden ze starszych  oznajmia że zanim rozpocznie się rozmowa musimy wypełnić rytuał  polegający  na wypiciu z  Wodzem i Starszyzną ich najwyborniejszego alkoholu. Jeden ze starszych podchodzi do każdego z nas i wlewając do jednej ze szklanek niewielką ilość alkoholu zachęca do wypicia. Tym samym sprawia że w naszych organizmach jest to  coś co jest ,,wspólne’’,  a to z kolei przyczynia się do ułatwienia konwersacji. Każdy z obecnych został poczęstowany odrobiną ghanijskiego trunku z którego część trzeba było wylać na ziemię w celu oddania hołdu zmarłym przodkom, których właśnie chowa się pod podłogą domu. Nie wdając się w próżne dywagacje zalecenia Starszego skrzętnie i posłusznie  spełniamy zaproponowany rytuał. Następnie w naszym imieniu przemawia ksiądz  Paul, miejscowy salezjanin.  Jako tutejszy jest najbardziej zaznajomiony z plemiennymi arkanami. Wódz w skupieniu wysłuchuje przemowy po czym oznajmia przez usta Starszego, że niniejszym wydaje zgodę na budowę przedszkola ponieważ bardzo szanuje  Kościół Katolicki, który pamięta od lat swej młodości  jako ten który poprzez misjonarzy pomagał  i przyczyniał się do poprawy warunków życia jego społeczności. Decyzja Wodza została entuzjastycznie przyjęta przez ogół zebranych. Gdy emocje już opadły żegnamy się ze wszystkimi w wyznaczonej kolejności i udajemy do domu. Wódz wraz ze starszymi na koniec jeszcze chętnie pozują do wspólnej fotografii. Po powrocie jemy  kolację i każdy zajmuje  się własnymi sprawami. W chwili gdy piszę te słowa wszyscy układają się już do snu, aby nabrać sił na następny dzień pełen nowych wrażeń. Jutro już rozpoczniemy budowę.

 

Jacek Jabłoński





Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com