SZKOLNY PROJEKT GHANA 2012 - DZIENNIK Z WYPRAWY

2012-07-03 14:00:24
Z PRZYGODAMI PO ZWYCIĘSTWO

W kazaniu słyszymy jak echo słowa ewangeli : "Dziewczynko mówię ci wstań". My także mamy wstać z naszych grzechów, chorób, lęków. Mamy wstać nie sami, lecz dzięki łasce Boga, która jest w stanie dokonać w nas wszystkiego. Zaraz po, zgodnie z zamierzeniem, szybko stawiamy się przy szkolnym busie. Czeka nas pierwszy etap podróży, 700 km do Monachium. Wśród mam nadal widoczne jest poddenerwoanie.  Czy lekkie ? Robimy pamiątkowe zdjęcie. Przytulania, pocałunki i słowa zarówno te pożegnania  jak i jeszcze mimo wszystko pouczania. Żegna nas słonce i ze łzami nasi bliscy. Jedziemy. Tradycyjne pomachanie w kierunku żegnających, modlitwa i fundamentalne, ponowne pytanie: "czy wszyscy mają paszport i żółtą książeczkę?".  Nikt nie wyrażą sprzeciwu. Tak więc witaj przygodo, witaj drogo, witaj misjo!  Jedziemy. Dzięki cudownym modernizacjom dróg ostanich lat udaj się nam baradzo szybko opuścić  Wrocław. Mijamy stadion, potem obwodnica i już jesteśmy na autostradzIe A4, która zaprowadzić nas ma do samego Monachium. Mały ruch, dobra pogada sprzyjają temu,  że kilometry szybko ubywają. Bardzo nas cieszy piękna autostrada. Dogra wygodna i bezpieczna. Czy podobnie będzie w Ghanie ? Po około godzinie mijamy Legnickie Pole. Widoczne, wysokie, ciekawe i odremontowane wieże przypominają nam Henryka Pobożnego i jego walkę z Tatarami. Refleksja: kto dzisiaj tak jak on, z narażeniem życia, broniłby nie tylko wiary, ale także Polski ? Mija kilka chwil. Naraz Mikołaj delikatnym, cichym i niepewnym głosem mówi do księdza: "Mam złą wiadomość". Ksiądz dopytuję, a będąc kierowcą lekko obraca głowę. Natychmiast  pada także delikatna, cicha i niepewna odpowiedź: "Nie mam żółtej książeczki". Odrazu, spokojnie lecz  bardzo zdecydowanie nasz przewodnik  wydaje dyspozje: "Dzwoń do rodziców, niech odrazu wyjeżdżają, czekamy na najbliższym parkingu". Na szczęście mamy zapas czasowy ! Zatrzymujemy się na stacji benzynowej Statoil. Czas wykorzystujemy na tankowanie i toaletę. Uwagę naszą przykuwa bardzo duża ilość busów, szczególnie firmy "Marecki Tur"  i liczne grono Polaków jadących do Amsterdamu, do Kolonii, do Paryża czy jeszcze innych miast Europy. Oni tak jak my jadą. Podążają jak my do pracy. Ale my by pracować jako wolontariusze, a oni w celach zarobkowych. Jedna i druga praca jest ważna, konieczna, ale nasza ma być wyłącznie  i jedynie z serca.  Jak się okazuje rodzice Mikołaja bardzo szybko do nas docierają. Dobrze, że udaje się im znależć nas bezproblemowo. Dobre wyłumaczenie, że mają skrećić za eksponowanymi przy autostradzie traktorami, przynosi oczekiwane efekty. W sumie czas czekania nie przekracza godziny. W dalszą droge wyruszamy po pierwszej najmniej oczekiwanej niespodziance o godz. 9.55. Przed nami 590 km. Powinniśmy zdążyć. Dalej wszystko nam sprzyja. Pogod, autostrada nawet to, że przekraczając granicę Polsko-Niemiecką nie musimy poświęcać żadnego czasu na   odprawy, kontrole etc. Jak to dobrze, że nie ma już granic ! Podążając,  w busie panuje pozytywna atmosfera. Mijając Drezno, Zwikał, Hof  słuchamy muzyki, rozmawiamy i podziwiamy skąpane w słóncu krajobrazy. Na wyjątkową uwagę zasługują pola dojrzewającego zboża, oraz wielkie i zarazm wysokie plantacje chmielu. Ten ostatni ugruntowuje w nas przekonanie, że to własnie Bawaria jest stolicą europejskiego piwa. Oktoberfest ma tutaj swoje mocne uzasadnienie ! Wkońcu, dzięki GPS-owi udaje się nam perfeksyjnie dotrzeć do jeszcze jednej kompanki naszego projektu. Przed blok tonący w różnorakiej zieleni, po zasygnalizowaniu naszego przybycia, wychodzi do nas wraz z mężem p. Ania, dawna sekretarka naszej szkoły. Witamy się i zostajemy zaproszni do mieszkania. Jak się okaże, kolejną niespodzianką tego dnia, będzie bardzo smaczny, meksykański obiad przygotowany przez pana domu. Wszyscy się zajadamy. Posileni o godz. 16,30 wyruszamy już na monachijskie lotnisko im. Josepha Straussa. Po 20 minutach, jadąc większość drogi, autostradą  szybko docieramy na miejsce. Mąż pani Ani podjeżdza busem bezpośrednio na Terminal 2. Zgodnie z tutejszymi wytycznymi na darmowe rozpokowanie mamy tylko 10 min. Robimy to bardzo sprawnie nie przkraczając nakazanego czasu. Nasz bus odjeżdża. Machając kierowcy wiemy, że przyjedzie on po nas wtedy gdy będziemy wracać. Pozostając na pasie przed wejściem na lotnisko, w związku z dużą ilością bagaży, poszukemy wózków. Każdy liczy na lekkie i przyjemne dotarcie do oprawy bagażowej. Okazuje się, że za wózki, jak rzadko gdzie należy wnieść opłatę 1 euro. Decydujemy się tylko na jeden. Pozostałe bagaże ciągniemy  i dzwigamy. Przy odprawie paszportowej ksiądz postanawia podać wszystkie paszporty razem, liczy na to że w samolotach będziemy siedzieć blisko siebie. Jesteśmy razem i chcemy być razem.  Faktycznie tak się staję, choć jak się okaże Karol, przez pomyłkę odprawiającej, otrzyma miejsce kilka rzędów dalej. Niekwestionowanym pozytywem tej odprawy jest to, że bagaże nasze, jak dobrze pójdzie, spotkamy dobpiero w Afryce, mamy nadzieję że w Akrze. Po tej odprawie, przemieszczamy się do oddprawy paszportowej. Wolni od bagażów, z biletami i poszportami w ręku oczekujemy w niedłgiej kolejce. Na ścianiach boksów w których zasiada slużba paszportowa zauważamy listy gończe. Poszukuje się terrorystów i morderców.  Odprawa paszportowa  dokonuje się bezproblemowo. Jedynie strażnik oglądając poszport Karola wyrażnie się śmieje zmylony jego dosłownie, dziecinną fotografią sprzed 8 lat. No ale jak tu się nie śmiać. Dalej czeka nas ostania, wydająca się, najbardziej niebezpieczna, odprawa. Sprawdzenie i prześwietlenie bagażu osobistego, a przy okaji  nas calych. Dobrze źe czekające nas czynnośći nie przświetlają naszych umysłów i sumień. A może szkoda, że tak nie jest. Przecież współczesny człowiek czyni to tak niechętnie. Prześwietlanie jest bardzo dokładne. Z precyzją nad wyraz skrupulantnego skrupulanta ogląd się nasze aparaty fotograficzne, kamery, czy laptopy. Na szczęście wszystko kończy się dobrze, a w tzw. międzyczasie okazuje się, że dwóch sprawdzająych ma korzenie polskie. I jak tu nie uważać że Polska to cały świat.  Wchodząc w strefę bezcłową szybko odnajdujemy nasze wejście na samolot, a mając jeszcze 30 min mlodzież dostaje 20 min przysłowiowej wolności. Idą  do toalety i kupić coś do picia. Punktulanie o 18.55 samolot tureckich linii lotniczych Turkish Airlines typu Airbus A330 zaczyna kołować. Od samego początku potwierdzają się zebrane wcześniej opienie. Turkish Airlines są czyste, wygodne i komforotowe, gdzie każdy ma przed sobą monitor z niezliczoną liczbą filmów, plików audio, tv, gier i to wszystko z najwyższej pólki istniejących nowości.   To każdego bardyo cieszy! Dołączając do tego miłą obsługę, smaczne posiłki i nie limitowane co do ilosci i jakosci  napoje potwierdza sie, że obecnie jest  to jeden z lepszych europejskich przewoźników.  Lot przebiega spokojnie. Niektórzy z nas czytają, inni oglądają filmy, czy też słuchają muzyki, jeszcze inni poprostu śpią. Lecimy nad Chorwacją, Czarnogórą,Bulgarią. Punktulanie lądowanie mamy o godz. 23.00. Pasażerownie po tak krótkim locie szybko i sprawnie opuszczają samolot. Z racji, że większość z nich udaje się po bagaże my w dobrych nastrojach zaczynamy poszukiwać miejsca, gdzie będziemy mogli zakupić wizy. Dzięki bardzo dobremu oznankowaniu lotnisko Ataturk Havalimani Airport szybko i bezpośrednio prowadzi nas do celu. Długa kolejka cudzoziemców, niestety także tych  przybywajacych do Europy, członków Europy zmusza nas do oczekiwania. W niej spotykamymy, niezwykle rozomwnego hindusa, ktróry słysząc nasze polskie rozmowy, wyciąga tymczasowy dowód osobisty wystawiony przez wojewodę mazowieckiego. Jak się okaże mężczyzna ten pracuje w Warszawie jako informatyk. W miarę szybko docieramy do 3 otwarych okienek, gdzie za  15 euro  dostajemy do paszportu naklejkę będącą wizą umożliwiająca nam przez 90 dni przebywać w Turcji. Dalej idziemy do odprawy paszportowej. Dla cudzoziemcow przeznaczona jest odzielna kolejka. Jej długość będąca zdecydowanie mniejsza od tej dla osób narodowości tureckiej przesuwa się bardzo szybko. Jest godzina 23.55. Teraz jedynie poszukujemy miejsca gdzie będziemy mogli przeczekać, bądź przespać do rana. Nero Caffe staje się na najbliższą noc naszym hotelem. Wygodne fotele i kanapy pozwalają wygodnie siedzieć, leżeć czy spać. Niestety, tak jak w całym lotnisku, niemożliwym okazuje się dostęp do internetu dlatego dodanie pierwszego wpisu z podróży jest nie możliwe. W między czasie ksiądz telefonicznie kontaktuje się z panią Elife, nauczycielkę dobrze znającą nasze  liceum, dzięki pierwszemu projektowi Comenius, a żyjącą na codzień w Istambule. Jak się okazuje to ona jutro począwszy od godziny 5.30 stanie się naszą przewodniczką. Większość udaje się jeszcze do toalety, żeby zrobić coś na wzór wieczornej toalty. Dziewczyny podejmuą się nawet umycia włosów. Na koniec dociera jeszcze do nas wyczekiwana wiadomość. Hiszpania Mistrzem Europy ! Wszyscy zgodnie cieszymy się  !. Kończąc pierwszy dzień projektu misyjnego GHANA 2012  jesteśmy przepełnenii hiszpańskim zwycięstwem  mając takze nadzieję na  pikne zwycięstwo naszej misji.

                                                                                                             ks. Jerzy Babiak


 

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com