SZKOLNY PROJEKT GHANA 2012 - DZIENNIK Z WYPRAWY

2012-07-07 23:04:38
CUDA I DRAMATY GHANY

Zostajemy bardzo mile zaskoczeni, kiedy na stołach widzimy coś innego niż dżem - urzeka nas omlet, kasza manna, serek topiony i grzanki, które znikają z naszych talerzy po 20 minutach. Ksiądz Piotr zajmuje nas historiami o pająkach, krokodylaach i innych zwierzętach żyjących w tutejszym miejscu. Udaje nam sie dowiedzieć, że jedną z tutejszych atrakcji jest siadanie na wyżej wymienionym zielonym gadzie w wyznaczonych do tego miejscach i możliwość robienia sobie z nim zdjęcia. Mieszkańcy wioski wierzą, że życie człowieka zawsze wiąże się z życiem krokodyla. Kiedy jeden umiera, to samo dzieje się z drugim. Za 20 minut mamy już ruszać w drogę. Dostajemy jeszcze czas na przepranie niektórych rzeczy z naszej garderoby, co nas bardzo cieszy. O godz. 10.00 wszyscy stawiamy się zwarci i gotowi przed drzwiami naszego busa. Ksiądz przypomina nam jeszcze o bardzo istotnym nakryciu głowy, ponieważ dzień zapowiada się bardzo słoneczny. Po chwili jesteśmy już w drodze do miejsc, które będziemy dzisiaj zwiedzać. Po chwili widzimy dwa więzienia, jedno stare, drugie nowe, w którym skazani żyją w lepszych warunkach niż ludzie w niekórych wioskach. Kiedy kończy im się okres wyroku, dostają możliwośc pracy na zewnąrz np. przy zbieraniu gałęzi, czy karczowaniu traw. Nie opłaca im się uciekać, ponieważ dostaliby jeszcze dłuższy czas "odsiatki". Po krótkim czasie dojeżdżamy do miejsca docelowego, którym jest puszcza tropikalna w National Park Kakum. Przy wjeździe na parking nasz pojazd otaczaja panie z koszami na głowie, w którym mają różnego radzaju biżuterie, owoce, a nawet wodę w woreczkach. Na twarzach kobiet można ujrzeć usmiechy, aby tylko sprzedać dany produkt i zadowolić klienta. Dowiadujemy się że Ksiądz Piotr zostawia nas z bardzo miłym przewodnikiem i że niestety nie pójdzie z nami do puszczy, ale na koniec mówi, ze takich lasów tropikalnych z mostami stworzonymi specjalnie dla turystów jest bardzo mało w Ghanie - bo zaledwie 4. Oczekując na Księży, którzy właśnie poszli kupić bilety, "psikamy" sie wszyscy sprejami na komary, aby nic nas nie zaskoczylo pośród drzew. Czekamy tylko na przydzielenie do grupy i w drogę. Dowiadujemy się, że bilety do parku dla tubylców kosztują 5 GC, dla studentów 15 GC, a dla nas, jako cudzoziemców 30 GC. Ksiądz Piotr tłumacząc, że jesteśmy wolontariuszami i mlodzieżą kupuje bilety w cenie dla studentów. Wchodzimy do puszczy, w koło slychać szum drzew i odgłosy małp. Nasza rozmowa wchodzi znowu na temat pająków, na które widok nasze dziewczyny reaguja bardzo impulsywnie. Przewodnik mówi, że jeśli ktoś nie chce zobaczyć tego stawonoga, to na pewno go zobaczy. Po tej wiadomości nasze humory są trochę "nadpsute". Most, na który zaraz wejdziemy jest zawieszony na bardzo wysokich drzewach, ma aż 300m dlugości i  wisi na na około 40 m.  Przewodnik ostrrzega nas  również, że  most może się trochę chwiać, ale nie powinnismy panikowac w takich momentach. Dowiadujemy się  również że w puszczy można nawet spać wysoko na drzewach w specjalnie wybudowanych domkach. Po chwili  czekania w końcu wchodzimy na most. Już od 5 minuty przebywania na nim wszystkim odzywają się lęki z dziecieństwa i wszystkie możliwe formy adrenaliny. Turyści z Anglii, którzy byli z nami w grupie zaczynaja trząść linami. W takich chwilach nasze myśli krąża w tematch życia i śmierci - a bardziej chyba tego drugiego. Wyobraźnia jednej  wolontariuszki - Pauliny, zaprowadza tam daleko ją samą, że widzi siebie spadającą z mostu. Anglicy w końcu  zaczynają śpiewać piosenki - chwila oddechu i małe zmniejszenie strachu, bardzo małe, bo mimo wszystko most się  trochę nadal chwieje. Ksiądz Dyrektor posuwwa się tak daleko, że odważa sie robić nam zdjęcia, a Karol nawet kręci  kamerą nasze wystraszone miny i piękne widoki koron drzew. Wszyscy ich podziwiamy. Kiedy schodzimy z mostu  zostaje  nam jeszcze kawałek drogi do przejścia ścieżką w owej puszczy, która prawie cała była z błota, dlatego buty  wszytkich wyglądają mniej wiecej na takie, które potrzebują dużego nakładu pracy rąk i wody. Przy wyjściu czeka na  nas ksiądz Piotr, aby ruszyć w dalszą drogę. Przed wejściem do busa czyścimy buty i wyruszam do Elminy, gdzie  znajduje sie twierdza. Jedziemy tam jakieś 45 minut, w tym czasie kierownik wycieczki - Ksiądz Piotr  mówi nam, że  kiedy tam wjedziemy zaczepi nas grupa ludzi, którzy będą pytać o nasze imię, a potem przy wyjściu przyniosą nam muszlę z takim właśnie napisem i będą oczekiwać zapłaty. Tak się właśnie stało, a nawet w większym stopniu,  poniewaz panowie nie uznawali słowa "NIE". Cały czas szli za nami z nadzieją, że w końcu się złamiemy. Ksiądz Piotr zamówia dla nas u jednego z nich bransoletki z napisem GHANA za 2 GC. Idziemy wzdłóż twierdzy i widzimy tylko ściany wydlądające tak jakby ktos z nich specjalnie zdrapał farbę - okazało się, ze budynek był nie dawno odmalowany,  a przez sól z oceanu owa farba poprostu odpadła. Wchodzimy do środka, a tam tylko gołe ściany wzbudzjące grozę, i nie bez powodu, ponieważ kiedys działy się tam straszne rzeczy związne z przetrzymywaniem niewolników przez  Holendrów. Jak się dowiadujemy z zachodniej Afryki na Kubę, Jamajkę czy też inne kraje wywieziono ok. 16 mln ludzi. Ponadto dowiadujemy się, że twierdza powstała w XV w. i była pomysłem mieszkańców Portugalii. Najpierw pełniła ona fukcję handlową, a potem po przejęciu przez holendrów funkcję gromadzenia i wysyłania niewolników. W pierwszym pomieszczeniu więźniów spuszczalo się po szynach, aby trafili oni do miejsca z którego wyruszą w podróż bez powrotu statkami. Przewodnik prowadzi nas do małej "klitki", nad której drzwiami widnieje duża czaszka. Wchodzimy do niej i nieoczekiwanie drzwi się zamykają. U całej grupy  odzwya  się śmiech rozpaczy - co to będzie? Co się dzieje? Stoimy bez ruchu jakieś 10 minut i w końcu wraca nasz przewndnik z groboową miną. Jednak nie slyszymy słów wyjasnienia, idziemy dalej! Z tego pomieszczenia nikt nie wydostał się żywy.. Po godzinie kończymy zwiedzanie "twierdzy niewolników". Przed wyjściem Karol i Mikołaj dokonują jeszcze w imieniu calej naszej grupy wpis w księdze pamiątkowej. Piszą o współczuciu i o zrozumieniu wspominająć ogromny dramat Auschwitz.  Idziemy do busa, w którym czeka na nas nie kto inny jak ksiądz Piotr. Od razu obdaża nas wiadomością, że zaraz przzyjdzie do nas miła dziewczyna z bransoletkami, która zarabia na studia w Ghanie sprzedając wlasnie taką biżuterię, którą sama robi. Ale zanim doczekujemy się jej przybycia, sami znajdują nas ponownie mili panowie, którzy przynoszą nam bransoletki, które zamówiliśmy, ale okazuje się że medal ma dwie strony. Reszta z nich mówiąc nam, że chcą wybudować szkołę, chcą z nas zedrzeć ostatnie grosze. Paulina płacąc u pani za bransoletki była zmuszona wyciągnąć portfel, lecz nieoczekiwanie owi Ghanijczycy - a właściwie jeden z nich, zaczął jej zaglądać w fundusze nadal prosząc o datki. Kiedy dziewczyna otrzymała resztę pieniędzy, to prawie błagający pan dosłownie wyrwał jej z ręki 1 GC - dobrze  ze tylko tyle. Wolontariuszka odpuściła szybko wracając do samochodu. Pani Ania ma podobną sytuacje - pan wcisnął jej muszelkę z jej imieniem do reki i kazał płacić, ale nie uznawał zwrotu prezentu. W końcu wydostajemy się z rąk tubylców odjeżdżając naszym busem z tego miejsca.
Ostatnim punktem wyprawy jest plaża, która znajduje się w tym samym miejscu co wczoraj. Tym razem rezygnujemy z szaleństw w wodzie stawiając na opalanie sie pod palmami. Przy rozmowie zajadamy pyszne mango. Spędzamy tam resztę dnia do czasu zachodu słońca. Dzisiaj także jemy pyszną obiado - kolację w tutejszym miejscu - tym razem są to frytki i ryba. Rozmawiamy z księdziem Piotrem na temat miejscowych zwyczajów i kultury - niektóre bardzo nas zaskoczyły np. ktos kto potrącił czlowieka musi uciekać i samemu zgłosić sie na policje, ponieważ gdyby staral się udzielić pomocy poszkodowanemu mółby zostać pobity przez rodzinę. Dowiedzieliśmy się także, że przecięty Ghanijczyk zarabia 100 GC, czyli 50 Euro na miesiąc i musi mu to wystarczyć na przeżycie.Ok. godz. 19.00 decydujemy sie na powrót do ośrodka. Przez połowę drogi pogrążamy się w modlitwie odmawiając różaniec. Kiedy skończyliśmy ksiądz Piotr puścił nam hit Ghanijski - piosenke o nazwie "Chop my money", która wszystkim przypadła do gustu i sprawiła że cały bus odżywa.Po powrocie misjonarz (ksiądz Piotr) przygotowuje nas do pracy z Sunyani mówiąc co powinnyśmy robić, a co nie i na co w szczególności uważać. Po dniu pełnym wrażeń zasypiamy bardzo szybko.

                                                                             Paulina Pańczyk

 

 

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com