SZKOLNY PROJEKT GHANA 2012 - DZIENNIK Z WYPRAWY

2012-07-15 16:56:49
KLASZTOR I SZAMPAN

Dziś naszymi przewodnikami są Sett oraz Quansah, którzy urozmaicają nam czas podróży różnymi opowieściami. W Sunyani po lewej stronie mijamy Regional Hospital Sunyani, wybudowany przez  Amerykanów. Jest to największy szpital w regionie Brong Ahafo, a każdy jego oddział ma swój osobny, jednopoziomowy budynek! Jego teren wygląda naprawdę imponująco. Jak wspomina ks. Jerzy w czasie minionych projektów przebywający w nim  mogli cieszyć się bardzo dobrą obsługą   i jednoosobowym pokojem wraz z klimatyzacją.
    Wyjeżdżając za miasto zwracamy uwagę na zmieniającą się florę. Przeważającą jej część stanowią tutaj Royal Palms. Owoce tej "królewskiej palmy" po ugotowaniu, wyciśnięciu z nich soku i połączeniu z mąką kukurydzianą, są składnikiem ulubionej przez tubylców zupy zwanej Tweea. Danie to ma żółty kolor i spożywane jest tylko w tym regionie Ghany. Przejeżdżamy przez kolejne ghanijskie miasta: Chiraa oraz Techiman. W tym ostatnim znajduje się największy w państwie targ. Po pokonaniu dystansu 60 km (co zajęło nam 2 godziny), dojeżdżamy do naszego pierwszego celu: Kristo Buase Monastery. Do tego klasztoru Benedyktynów prowadzi aleja skąpana w cieniu drzew Cashew. Po opuszczeniu auta  urzeka nas przepiękna afrykańska sceneria, żywcem wyjęta z filmu "W pustyni i w puszczy". Niektórzy z nas nawet wypatrują Stasia i Nel.
    Po krótkim powitaniu, jeden z Benedyktynów prowadzi nas do groty, w której wcześniej zaplanowaliśmy Eucharystię. Szybko wyznaczamy osoby do pierwszego czytania oraz śpiewania psalmu i rozpoczynamy Mszę świętą. Miejsce to skłania nas do chwili zadumy nad Słowem Bożym i w ciszy skupiamy się Ewangelią. Po zakończeniu, wspinamy się na pobliskie skałki, przeprowadzamy krótką sesje zdjęciową i mamy czas na spożycie przyrządzonych rano kanapek. W tym czasie Quansah strąca nam z drzewa dojrzałe owoce mango, które są tu wyjątkowo soczyste. W drodze powrotnej ksiądz Jerzy wpada na genialny pomysł zebrania wysuszonych i bardzo twardych strąków owoców z drzewa zwanego Flamboyant. Te przypominające naszą fasolę (z tym że dłuższe i szersze), wysuszone rośliny z powodzeniem możemy użyć do wykonania dekoracyjnej kompozycji, która w domu przypominać nam będzie o tym pięknym miejscu.
    Opactwo benedyktyńskie, w którym się znajdujemy jest jedym z niewielu w Ghanie. Bracia w nim mieszkający żyją zgodnie z dewizą św. Benedykta "ora et labora", co oznacza "módl się i pracuj". Część owoców ich codziennych zajęć możemy podziwiać i nabywać w tutejszym sklepie, a są to między innymi: zioła, kosmetyki, dżemy, a przede wszystkim, tzw. schnappsy z zawartością soku z orzeszków cashew, mango,  czy też z z kory drzew. W pośpiechu robimy zakupy, które kończą się rozbiciem przez księdza Jerzego słoika dżemu oraz pęknięciem butelki z zawartością mocnego, benedyktyńskiego trunku. Sprzedawca nie kryje niezadowolenia z bałaganu powstałego w niewielkim w sklepiku, a my mamy okazję wypróbowania dżemu, który nie wszystkim przypada do gustu i rezygnują z jego zakupu. Opuszczając teren klasztoru, skręcamy na główną drogę prowadzącą do Tamale. Jesteśmy bardzo zoskoczeni jakością drogi. Jej szerokość, gładkość oraz pasy poboczne, jak na tę część świata, wprowiają nas w niedowierzanie. Po upływie 1 godziny  docieramy do miasteczka o nazwie Kintampo. Znajdują sie tu przepiękne wodospady, do których codziennie zmierzają  dziesiątki turystów. Przy bramie wejściowej dziwimy się niezmiernie na widok cennika, z którego dowiadujemy się, iż na wzgląd pochodzenia spoza granic Ghany, zapłacimy za bilet wstępu o 2 GC więcej niż Ganijczycy! Z lekkim oburzeniem kupujemy bilety i zmierzamy do wodospadu. Prowadzi do niego droga złożona z 152 stromych stopni, wybudowanych w 1996 roku. Po pokonaniu tego dystansu, naszym oczom ukazuje się malowniczy wodospad, w którym turyści zażywają kapieli. W większości jest to ghanijska młodzież. Początkowo nikt z nas nie ma ochoty na kąpiel, tym bardziej, że nie mamy na sobie strojów kąpielowych. Jednakże chęć posiadania pamiątek w postaci zdjęć, przekonuje nas do zmoczenia ubrań. Niełatwo jest nam przedrzeć się przez wartki nurt wody, aby stanąć u podnóża skały. Musimy być bardzo ostrożni, gdyż kamienie po których przechodzimy są bardzo śliskie. Po chwili, dumni z dokonanego czynu, cieszymy się rześkością płynącą na nas z góry!
    Po krótkim suszeniu się w słońcu i zmienieniu mokrych ubrań na stoje kąpielowe (!), postanawiamy wracać do auta. Jeszcze 152 stopnie i jesteśmy na górze. Po usadowieniu się na swoich miejscach odpalamy silnik i zawracamy w kierunku domu. Przed nami ok. 2,5 godziny jazdy, a każdy z nas jest już zmęczony podróżą w nieco rozklekotanym busie. Ala oznajmia nawet, że jest pewna, iż nasze auto zepsuje się po drodze. Jednakże po krótkiej chwili, nie zwracając uwagi na niewygody, zapadamy w sen. Przebudzamy się w okolicy miasta Chiraa. Zwracamy tu uwagę na przydrożne "billboardy" przedwyborcze, zbite z kilku desek i wypisane białą farbą przez mieszkańców wsi. Głoszą one: "nie ma światła - nie ma naszych głosów" i są sposobem na przekonanie rządu do pozyskania elektryczności we wsiach. Dalsza podróż mija nam bardzo szybko. Wygłodniali po kąpieli kupujemy u kobiet handlujących przy drodze mango oraz gotowane orzeszki ziemne, których jesteśmy wielkimi zwolennikami.
    Tak docieramy do Sunyani, gdzie nieoczekiwanie dla nas zatrzymujemy się. Okazuje się, że zagotowała się woda w chłodnicy i dalsza jazda jest niemożliwa. Tak wypełniły się słowa prorokini Alicji! Nasi przewodnicy majstrują coś pod przednim siedzeniem, gdzie znajduje się silnik i chłodnica, aż nagle, niczym szampan, wybucha woda i całe auto wypełnia się parą! Żałujemy bardzo, że nie zostało to uwiecznione na naszej kamerze, gdyż jest to bardzo spektakularne zajście! Po chwili, nasz kierowca dzwoni po samochód zastępczy i na szczęście dla nas już po kilkunastu minutach pakujemy się do salezjańskiego pikupa. Docieramy do domu, gdzie szybko oporządzamy się i udajemy na kolację, której elementem jest nieodłączny ryż. Dziś towarzyszą nam przy niej austryjaccy wolontariusze, jednak wszyscy zmęczeni po tygodniu pracy po posiłku rozchodzą się do swoich pokoi, aby nabrać siły na nowy dzień, który z pewnością przyniesie nam niezapomniane chwile...

                                                                          Ania Grzybowska

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com