SZKOLNY PROJEKT GHANA 2012 - DZIENNIK Z WYPRAWY

2011-07-20 18:50:36
PRZEZ ZASKOCZENIE W SERCU MONOGLII

Deszcz nie ustępuje. Około godziny 11.00 kapitulujemy i postanawiamy zmienić nasze plany. Przenosimy zaplanowane na czwartek zwiedzanie centrum Ułan Bator. Jedziemy w dwóch grupach. W pierwszej ja, Greta, Karol i Ksiądz, ponieważ musimy wyrobić jeszcze wizy powrotne powrotne przeze Rosję. Z racji tego, że jesteśmy jeszcze niepełnoletni nie otrzymaliśmy 90 dniowych wiz biznesowych jak reszta grupy i tym samym chcąc opuścić Mongolię musimy zdobyć nowe tranzytowe wizy rosyjskie. Nie jest to takie łatwe. Pracownicy Ambasady Rosyjskiej znajdującej się w pobliżu placu Suche Batora najpierw odprawiają nas z kwitkiem mówiąc, że zostaniemy przyjęci dopiero po godzinie 14.00. Jest tak dlatego ponieważ nie jesteśmy Mongołami( jak oni na to wpadli? Geniusze!!). Udajemy się więc na główny plac stolicy Mongolii, na plac Suchy Bator, przy którym znajduje się mongolski parlament. Na frontonie budynku parlamentu widnieje pomnik siedzącego Chingis Chana, a na środku placu na wysokim monumencie jadącego na koniu Suchego Batora. Tam spotykamy resztę grupy. Po dokładnym zwiedzaniu placu oraz kilku okolicznych uliczek i bardzo czasochłonnej wymianie euro na mongolskie turgiki, przy której konieczne było okazanie paszportu znowu się rozdzielamy. Honorata, Manuela i Marta idą osobno, a my wracamy do Ambasady Rosyjskiej. Reszta idzie nam towarzyszyć. Jednak po pewnej chwili postanowiają zaczekać w restauracji znajdującej się naprzeciwko budynku ambasady. Niefortunnie się układa, że za drugim podejściem też nie udało nam się załatwić wiz. Po godzinnym odczekaniu swojej kolejki i 30 minutach spędzonych przed okienkiem rosyjskiego urzędnika ksiądz Jerzy informuje nas, że nasze wnioski są złe, ponieważ choć są wypełnione na drukach ambasady rosyjskiej z Polski to nawet ich komputerowe wypełnienie nie odpowiada tutejszej biurokracji. Musimy więc wypełnić wnioski wizowe ręcznie, jeszcze raz, na formularzu rosyjskiej, ale „mongolskiej” ambasady. To też nam nie pomaga. Pan urzędnik żąda notarialnego potwierdzenia od naszych prawnych opiekunów, że wiedzą i wyrażają zgodę na podróż nieletnich pod opieką księdza. Nic nie pomaga tłumaczenie, że przeszliśmy już w drodze do Mongolii blisko 10 kontroli paszportowych i że teraz to chodzi tyko o powrót do domu. Po wyjściu z mało życzliwej ambasady na piątek planujemy kolejne podejście. Jak to mówią do trzech raz sztuka. Mam nadzieję, że się uda, trzymajcie kciuki, albo się z nami pożegnajcie, bo jeśli nie uda nam się załatwić wiz to ja, Greta i Karol zostaniemy na mongolskich stepach. Na wszelki wypadek już się rozglądam za jakąś przytulna niedrogą jurtą. Po nieudanym podboju ambasady rosyjskiej wracamy na plac Suchego Batora. Tam spotkamy się ze wszystkimi. Jedziemy z wizytą w bardzo niezwykłe miejsce. Odwiedzamy polską rodzinę świeckich misjonarzy. Rafał i Grażynka Solscy prowadzą działalność ewangelizacyjną w Mongolii uż od 10 lat. Zamieszkują biedne przedmieścia Ulan Bator i pracują z najuboższymi mieszkańcami mongolskiej stolicy. Rafał, głowa siedmioosobowej rodziny, złożonej także z trójki mongolskich dzieci, dla których stanowi dom zastępczy, bardzo dużo opowiadał nam o swojej pracy w tym miejscu, ale także o tym jak się tutaj znalazł. Zaczynał tak jak my (dla jednych to może być zachęta, a dla innych raczej przestroga). Odkrył w sobie misyjne powołanie, chciał pomagać ludziom z najuboższych zakątków świata, nieść pomoc i dobrą nowinę. Zaczynał od krótkich projektów misyjnych, miesięcznych czasem dwu miesięcznych czy trzech, aż w końcu zapuścił korzenie na tej mongolskiej ziemi. Po ponad godzinnej rozmowie zabiera nas na wycieczkę, aby pokazać nam prawdziwy obraz Mongolii, a nie taki jaki my znamy, oceniany przez pryzmat placówek salezjańskich. Najpierw udajemy się do dzielnicy slumsów, do zaprzyjaźnionej z Rafałem rodziny, ale nikt nam nie otwiera. Udajemy się kawałek dalej na tzw. „ końskie wzgórze”. Jest to olbrzymia łąka, na którą w sezonie letnim przyjeżdżają pasterze ze swoimi stadami koni, aby je tam wypasać. Mamy możliwość podejść bardzo blisko tych pięknych i niezwykle wytrzymałych zwierząt, pogłaskać źrebięta oraz zobaczyć jak doi się kobyłę. Szeroko rozciągnięte mieniące się po horyzont we wszystkich odcieniach zieleni stepy, jakby ogrodzone z każdej strony butelkowozielonymi górami sprawiły, że łatwo było zatracić się w refleksjach i tęsknocie za najbliższymi. Jednak z chwili zadumy wyrwał nas ks. Wiktor, który powiedział, że musimy już jechać dalej. Następnym i ostatnim już punktem na naszej trasie jest inna zaprzyjaźniona z Rafałem, uboga, mongolska rodzina. Jedziemy stepem, a nie asfaltem. Okazuje się że jest on bardziej równy od bignącej obok drogi asfaltowej. Gdy tylko zatrzymujemy się koło starego drewnianego płotu i wywlekamy się z samochodu, nadal zauroczeni pięknym widokiem, który rozpościerał się naprzeciw nas nie zwracamy już nawet uwagi na wszechobecną wokół nas biedę. Nawet gdy Ksiądz wyjmuje z samochodu bardzo apetycznie wyglądające ciastka, które miały być prezentem dla tej mongolskiej rodziny, myślę sobie o mongolskiej gościnności i liczę na to, że zostaniemy nimi poczęstowani. Jednak po wejściu do tej ubogiej jurty, nie większej niż 15m2, a zamieszkiwanej przez rodzinę z trójką małych dzieci, natychmiast myślę, że ta paczka ciastek to dla nich zbyt mało. Choć są bardzo ubodzy, to jednak bardzo mili i gościnni. Cała nasza grupa wchodzi do ich ciasnawej jurty, lecz nie ma tam jak usiąść, z braku miejsca i podłogi. Na środku tego pomieszczenia stai stary, żeliwny piec, który służył jednocześnie jako piec grzewczy, ale także kuchenka do gotowania. Wizyta u tych ubogich ludzi na pewno zostanie mi na bardzo długo w pamięci i pomoże mi doceniać to co mam i cieszyć się z tego co posiadam. W drodze powrotnej do domu salezjańskiego mijamy lotnisko,

jedyny stadion oraz osiedla wybudowane specjalnie dla business klas. Po dotarciu zajadamy się przygotowaną przez miejscową kucharkę ryżowo-mięsną kolacją a po niej o 21.30 idziemy na Eucharystie. Dzisiaj szczególnie myślimy o Wrocławiu i o Was ponieważ wspominamy w niej
błogosławionego Czesława.
 
P.S. Kochana Mamutko, Tatusiu i Piniu bardzo już za Wami tęsknie, ściskam i mocno całuje.
N,! X.O.X.O <3
 
P.S.2 Serdeczne pozdrowienia z Mongolii dla Pani Profesor Osarczuk, która czyta nasz dziennik. Pani profesor, jeśli nie będę miał wizy to zagadnienia, które mi Pani przesłała niestety nie będą przydatne, ponieważ na stepach wśród koni i krów znajomość funkcji rodziny czy procesów społecznych raczej się nie przyda, jednak bardzo dziękuję :)
 
                                                                                                       Adrian Kowalczyk
 
 
 
 

Liczba odwiedzin portalu szkoły od września 2006r: 
web stats stat24.com